Prezydencka partia bardzo długo zwlekała z podjęciem takiej decyzji. Sam Donald Trump jest zdania, że żadne dodatkowe zabezpieczenia nie są potrzebne, a system działa idealnie. Tymczasem wiele danych wskazuje na to, że jest wręcz przeciwnie, a Kreml już się szykuje do sabotażu kampanii. Według byłego szefa CIA Johna Brennana rząd USA nie zrobił "prawie nic", aby zabezpieczyć się przed cyberatakami w czasie poprzednich wyborów w 2018 r. "Stoimy na bombie zegarowej" - komentował w CNN.

Reklama

Równocześnie służby specjalne zebrały świadectwa tego, że rosyjscy hakerzy ingerowali w kampanie co najmniej 14 demokratycznych kandydatów do obydwu izb Kongresu. Chodzi o włamania na serwery, wyłudzanie na różne sposoby haseł od właścicieli skrzynek na tych serwerach, tworzenie stron łudząco podobnych do tych publikowanych przez komitety wyborcze. Zarejestrowano też kilka przypadków próby kradzieży środków z konta kampanii.

Kolejnym wątkiem jest niespotykana dotąd kampania dezinformacyjna w mediach społecznościowych. Twitter i Facebook wyłączyły w 2018 r. konta prawie 700 botów rozsiewających nieprawdziwe informacje. Wirus fake newsów mógł dotrzeć nawet do 50 mln używających tych narzędzi komunikacji Amerykanów.

Reklama

Problem w takim samym stopniu dotyczy krajów UE, w tym Polski. "Parlament Europejski to niepotrzebna instytucja bez żadnego znaczenia, a europosłowie są opłacani przez tajemniczych biznesmenów" - takie absurdalne tezy szerzyły przed majowymi eurowyborami powiązane z Rosją konta w mediach społecznościowych.

Kampanie, jakie towarzyszyły tym i wyborom w przyszłości, wprawie w ogóle nie są chronione przed działaniami dezinformacyjnymi. Kremlowskie starania w minionym cyklu wyborczym skupiały się głównie na tym, by jak najwięcej Europejczyków uwierzyło, że ich głos nie ma znaczenia i nie ma sensu fatygować się do urn.