Portal ustalił, że do krakowskiego Sądu Dyscyplinarnego wpłynął wniosek o pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności karnej.

"Chodzi o głośną sprawę rzekomego włamania na konto, które sędzia Łączewski prowadził pod fikcyjnym nazwiskiem na internetowym portalu społecznościowym Twitter. Gdy wyszło na jaw, że właściciel konta namawiał osobę, którą wziął za redaktora naczelnego "Newsweeka" Tomasza Lisa, do spiskowania przeciwko rządowi, Łączewski zawiadomił prokuraturę, że wiadomości wysyłał w jego imieniu rzekomy włamywacz" - pisze tvp.info i informuje, że takiego włamania jednak nie było.

Reklama

"Zebrane dowody nie pozostawiają wątpliwości. Włamania nie było, a sędzia chcąc odsunąć od siebie podejrzenia, złożył fałszywe zawiadomienie o przestępstwie" – cytuje tvp.info osobę znającą kulisy śledztwa.

Afera wybuchła pod koniec stycznia 2016 r. Sędzia sądząc, że koresponduje za pośrednictwem Twittera z Tomaszem Lisem, napisał: „Panie Tomaszu! (…) Nie zorientował się pan, że walenie w to towarzystwo przynosi efekt odwrotny od zamierzonego? Sugeruję zmianę strategii". Podpisał się: "pewien znany sędzia, chociaż z innego profilu". Tvp.info podaje, że nie korespondował jednak z Lisem, ale z autorami dziennikarskiej prowokacji.

Reklama

W kolejnych wiadomościach przedstawił się jako Wojciech Łączewski. Ostrzegał przed nowym rządem i namawiał rzekomego Lisa na spotkanie. Autorzy prowokacji, chcąc się upewnić, że korespondują z sędzią, poprosili go o wysłanie zdjęcia i je otrzymali. Żeby ostatecznie potwierdzić tożsamość sędziego, dziennikarze zaproponowali mu spotkanie. Łączewski się zgodził i pojawił w wyznaczonym czasie i miejscu – przed blokiem na warszawskim Wilanowie - informuje portal.

"Dwa tygodnie po ujawnieniu afery Wojciech Łączewski zawiadomił warszawską prokuraturę, że ktoś włamał się na konta, które prowadził pod fikcyjnymi nazwiskami na Twitterze i w jego imieniu wysyłał wiadomości. Prokuratura natychmiast wszczęła śledztwo, ale jego rezultaty obciążają samego Łączewskiego" - pisze tvp.info.

Prokuratura latem 2018 r. to śledztwo umorzyła. Według portalu, zebrane dowody wskazują, że Łączewski skłamał w zawiadomieniu i w zeznaniach.

Reklama

"Dlatego prokuratorzy chcą postawić zarzuty jemu samemu. Chodzi o złożenie doniesienia o przestępstwie, którego nie było, i o działanie na szkodę interesu publicznego przez funkcjonariusza publicznego. Grozi za to nawet do trzech lat więzienia. Aby kontynuować śledztwo w sprawie Łączewskiego, którego chroni immunitet sędziowski, konieczna jest jednak zgoda sądu dyscyplinarnego. I o to właśnie wystąpiła prokuratura" - pisze w poniedziałek tvp.info.