W największym skrócie: obserwujemy koniec długiego marszu i wynoszenia sztandaru SLD z polskiej sceny politycznej. Sojuszu nie pogrzebała ani kandydatura Magdaleny Ogórek, ani pojawienie się na scenie partii Razem, ani nawet historyczne wybory 2015 r., które na cztery lata wyrzuciły lewicę z parlamentu. Ostatecznie markę SLD skreśla odwieczny członek tego ugrupowania, Włodzimierz Czarzasty, którego marzeniem było od 2019 r. stworzenie nowej lewicowej partii, której on będzie liderem i przewodniczącym. Marzenie Czarzastego zdaje się spełniać.
SLD łączy się z nieistniejącą już Wiosną Roberta Biedronia, partią, która poza poselską reprezentacją w klubie Lewicy i trzema mandatami w Parlamencie Europejskim nie ma już nic. Jednak zgodnie z ustną umową między Czarzastym i Biedroniem, Wiosna ma na równych prawach współtworzyć Nową Lewicę, partię, która zastąpiła SLD. To doprowadziło do buntu części posłów, która podobny manewr uważa za ostateczne przejęcie całego ugrupowania i zmianę Nowej Lewicy w prywatną dziedzinę złotoustego polityka w kolorowym sweterku. Poszło na początku o regulaminy, statuty i postanowienia sądów, ale z biegiem czasu konflikt rozwinął się w tożsamościowe starcie. Tak to często bywa, gdy dla prozaicznych z początku walk o władzę i wpływy trzeba znaleźć ex post usprawiedliwienie. Ale dopiero od tego momentu robi się ciekawie.