Chodzi o treść informacji, jaką rzekomo miała zamieścić Monika Żelazik na wewnętrznym forum pracowników LOT-u.

"My zakupiliśmy kilka rac, dwa wozy opancerzone, starą wyrzutnię rakiet, kilka granatów ręcznych i niech każdy weźmie z domu, co po dziadach zostało, oraz butlę z benzyną! Ostatecznie powstańcy warszawscy byli gorzej przygotowani, byli rozproszeni, a trzymali się tyle dni… Czy naprawdę ktoś jeszcze wątpi, że jesteśmy prawdziwą siłą, zresztą zawsze byliśmy, ale duch w nas jakoś podupadł. Trzeba w życiu pozostawić po sobie jakiś ślad, zbudować fragment historii, być z dumnym z tego, kim się jest, i żyć tak, aby nikogo nie krzywdzić. Nie zaginamy tu czasoprzestrzeni, po prostu walczymy o swoją godność" – taka wiadomość przedostała się do mediów 30 kwietnia, raptem kilkanaście godzin przed zaplanowanym na 1 maja strajkiem.

Reklama

Strajk ostatecznie został odwołany i przełożony na późniejszy termin. Zamiast odmowy pracy, zatrudnieni przeprowadzili protest pod siedzibą spółki. Wydarzeniu towarzyszyła msza święta. Zjawił się na niej prezes Rafał Milczarski, który przyjął komunię, przy czym zapewniał obecnych o woli dialogu. Jednak niedługo po tym, jak prezes opuścił miejsce protestu, na miejscu zjawiła się policja, poinformowana "anonimowo" o nielegalnym zgromadzeniu.

Tymczasem już na początku kwietnia prezes Milczarski w wypowiedziach dla mediów zapewniał, że żadnego strajku nie będzie, gdyż pracownicy są zadowoleni z warunków płacowych. Kiedy zaś później w referendum strajkowym za odmową pracy opowiedziało się ponad 60 proc. uprawnionych do głosowania, zarząd uznał plebiscyt za nielegalny.

Reklama

Do związkowców dotarło również pismo z postanowieniem Sądu Okręgowego w Warszawie, w którym informowano o nałożeniu zakazu strajku w związku z zabezpieczeniem interesów pracodawcy. Dokument wystawiono już na początku kwietnia, zatem kilka tygodni przed ogłoszeniem wyników referendum.

Nie, jeszcze dzisiaj nie zostałam zwolniona. Jest czwartek, a terrorystów zwalnia się w piątek – komentuje ironiczne Monika Żelazik w rozmowie z portalem strajk.eu.

Reklama

Do zarządu związków zawodowych zostało złożone zapytanie, czy jestem członkiem zarządu i czy można mieć zwolnić dyscyplinarnie. Odpowiedź była oczywiście przecząca. Mimo to zapewne jutro zostanę wykreślona z listy pracowników. Nie oznacza to jednak, że moja rola w tej walce się zakończy. Pozostanę przewodniczącą komitetu strajkowego. Po prostu nie będę już podawać kawy na pokładach samolotów. Walczyć będę nadal. Zrobić porządek – to jest mój główny cel – zrobić porządek – zapewnia przywódczyni strajku.

Żelazik zwraca przy tym uwagę, że antyzwiązkowe represje są w Locie normą. – My mamy taką tradycję, tu każda przewodnicząca jest zwalniana. Na każdego przychodzi koniec. Ja wytrzymałam na tym stanowisku trzy lata – mówi w rozmowie ze strajk.eu.

Związki zawodowe nie zgadzają się na zwolnienie swojej szefowej. - Prezes zacytował fragmenty maila wyrwane z kontekstu. Spodziewam się, że sprawa skończy się w sądzie - mówi jeden z pracowników LOT-u w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Sama działaczka również nie zamierza się poddawać bez walki. – Złożymy sprawę do sądu. LOT przegra. To jest pewnie, bo zostanę zwolniona bezprawnie. Kolejną tradycją w LOT jest bowiem nieprzestrzeganie prawa. Szefowie myślą, że ustawa o związkach zawodowych ich nie dotyczy. I LOT będzie musiał wypłacić mi odszkodowanie – podsumowuje.

Władze firmy nie chcą komentować doniesień o planach zwolnienia Żelazik, zasłaniając się zasadą niekomentowania indywidualnych spraw. " Podkreślamy, że każdy pracownik LOT-u jest odpowiedzialny za swoje słowa i działania, zwłaszcza w kwestiach związanych z bezpieczeństwem naszych pasażerów i innych pracowników. Naszym obowiązkiem jest odpowiedzialne reagowanie zawsze, gdy istnieją realne przesłanki wskazujące, iż bezpieczeństwo naszych pasażerów i pracowników mogłoby być w jakikolwiek sposób zagrożone" - brzmi oświadczenie przesłane money.pl.