W Polsce przemoc domowa jest zjawiskiem powszechnym i wbrew stereotypom dotyczy nie tylko środowisk patologicznych, lecz wszystkich warstw społeczeństwa. W Rosji i we Francji zdaje się być podobnie – zarówno Zwiagincew, jak i Legrand bohaterami swoich filmów czynią przedstawicieli sytej, wielkomiejskiej klasy średniej. To co prawda żadne novum w dramatach „z życia wziętych”, wręcz przeciwnie, ale obaj reżyserzy nie idą na łatwiznę i nie obciążają ekranowych domostw żadną dodatkową, skrytą patologią, alkoholizmem, dewiacją seksualną – niczym, czego niejako z urzędu moglibyśmy się spodziewać w historiach przemocy.

Reklama

Powodem, dla których rozpadają się rodziny Żenii i Borysa oraz Miriam i Antoine’a – przy czym w obu przypadkach rozpadają się, co ciekawe, na oczach 12-letnich synów-cherubinów, odpowiednio, Aloszy i Juliena – jest sama przemoc, wyzuta z jakichkolwiek usprawiedliwień, pozbawiona uzupełniających kontekstów. U Rosjanina ograniczona do sfery psychicznej, u Francuza również fizyczna. Brak konkretów z przeszłości bohaterów, sugestywne niedopowiedzenia zostawiające widzowi pole do samodzielnego wypełnienia luk – to wszystko tylko wzmaga i tak już dojmujący nastrój obu filmów. Nie oglądajcie ich czasem zaraz po sobie, żeby potem nie potrzebować antydepresantów w dawkach wykraczających poza zalecane.

Niemniej pewne jest to, że oba filmy warto zobaczyć. Oba robią piorunujące wrażenie, choć o ile doświadczony Zwiagincew po prostu po raz piąty potwierdza swoją klasę, o tyle Legrand imponuje dojrzałością „pierwszaka”. Francuz dopiero w 2013 roku debiutował za kamerą krótkometrażówki o parze rozwodników „Zanim stracimy wszystko”. Film przyniósł mu wiele prestiżowych wyróżnień na całym świecie, z Cezarem i nominacją do Oscara włącznie. „Jeszcze nie koniec” to ni mniej, ni więcej jak rozwinięcie konceptu tamtego filmu do pełnego metrażu. Znakomici Denis Ménochet i Léa Drucker powtarzają role rodziców, nowy jest za to odtwórca roli Juliena – i bardzo dobrze, bo naturszczyk Thomas Goria wypada fenomenalnie, bez jednej fałszywej nuty kreując najbardziej złożoną postać w opowieści, straumatyzowanego chłopca zmuszanego przez okoliczności do gwałtownych, instynktownych reakcji. Sposób, w jaki Goria wygrywa bezradność i paraliżujący strach przed filmowym ojcem, jest rozdzierający.

Media

Ale „Jeszcze nie koniec” zachwyca już od pierwszej sceny, gdy patrzymy na rozbite małżeństwo Miriam i Antoine’a Bessonów jeszcze nie przez pryzmat ich syna, lecz lekko zniecierpliwionej, acz zachowującej pokerową twarz sędzi, wysłuchującej na sali rozpraw równie beznamiętnych prawniczek obu stron. Ani Julien, ani jego starsza siostra Joséphine, wchodząca właśnie w wiek pełnoletni, nie są obecni na spotkaniu, choć wedle zeznań matki żadne z nich nie chce utrzymywać kontaktu z ojcem, który krzywdził całą rodzinę. Dowodów jednak brak, a sytuacja wydaje się bardzo nieprzejrzysta. Ktoś tu wyraźnie manipuluje, ktoś kłamie, ale czy aby na pewno zwalisty, niedźwiedziowaty Antoine, czy może jednak drobna blondynka Miriam? Żadne z nich z miejsca nie budzi ani naszej sympatii, ani antypatii; możemy tylko dzielić frustrację sędzi, która musi podjąć jednoznaczną decyzję z daleko idącymi konsekwencjami.

Reklama

Ta doskonała ekspozycja zgrabnie wpisuje film Legranda w tradycję surowego, zdystansowanego kina społecznego, które wszakże stanowi znak rozpoznawczy całych pokoleń frankofońskich twórców, od Maurice’a Pialata przez braci Dardenne po Emmanuelle Bercot.

Ostatecznie sąd daje wiarę mężczyźnie na tyle, by przyznać mu prawo do weekendowej opieki nad synem. Dalsza część filmu pozwala nam sukcesywnie zajmować stanowisko wobec kolejnych zagadnień: czy była to właściwa decyzja; na ile niewydolny jest sam system; jak głęboki wpływ na dalsze życie Juliena będzie miało takie a nie inne postanowienie sądu? Antoine relatywnie szybko zostaje zdemaskowany: kiedy zdjęty strachem Julien po raz pierwszy wsiada do samochodu ojca, nie potrafiąc wydukać słowa i zapominając o zapięciu pasów bezpieczeństwa (!), już mamy prawie pewność, kto tu jest czarnym charakterem. I rzeczywiście, nie mija wiele czasu, kiedy skoncentrowany dotąd na graniu ofiary Antoine zaczyna werbalnie dokuczać synowi i łatwo tracić panowanie nad sobą. Widzimy niewypowiedziane lub przeciwnie: głośno wykrzyczane pretensje, męskość w kryzysie, urażone ego człowieka niepogodzonego z klęską. Ta bomba musi w końcu eksplodować.

Reklama

Ciężko wskazać moment, w którym dramat przechodzi w thriller, zaryzykowałbym twierdzenie, że film od początku jest jednym i drugim, co się przecież nie kłóci. Intensywny naturalizm towarzyszy nam skądinąd od mocnego otwarcia na sali rozpraw, a zdjęcia Nathalie Durand i montaż Yorgisa Lamprinosa od początku wydobywają dramatyczny potencjał z każdej sceny bez uciekania się do tanich chwytów z kina gatunkowego.

I tak jak odkryciem i sercem filmu pozostaje nastoletni Goria, tak Ménochet, który szerokiej publiczności dał się poznać z roli francuskiego rolnika przesłuchiwanego przez nazistów za ukrywanie Żydów w „Bękartach wojny” Quentina Tarantino, jest idealnym wcieleniem namacalnego Zła, o wiele bardziej przerażającego niż abstrakcyjne potwory z horrorów. Aktor potrafi przy tym pocieniować swoją postać, nadać jej dyskomfortowej dla widza dwuznaczności, jak np. w scenie w kuchni, w której Antoine, dostający się do mieszkania byłej żony podstępem, w jednej sekundzie zmienia ton i zaczyna ją solennie przepraszać i przytulać; jest niczym ogromne, nieprzewidywalne dziecko, które po prostu chce być kochane. Drucker także robi wrażenie w niełatwej roli, szczególnie w piekielnie mocnej scenie finałowej fantastycznie odgrywa kontrast między śmiertelnym przerażeniem a zachowaniem zimnej krwi dla dobra dziecka.

„Jeszcze nie koniec” zdradza swoje intencje już w tytule: reżyser pokazuje, że raz ujawniona przemoc w rodzinie nie jest czymś, co przychodzi i odchodzi, lecz czymś, co zaburza poczucie bezpieczeństwa na zawsze. Rezonuje na całe życie. Powoduje degradację, której już w żaden sposób nie jesteśmy w stanie naprawić. Ulga może być tylko chwilowa. Niepokój pozostanie. To bardzo smutne wnioski, ale taką szczerość twórczą się ceni.

Trwa ładowanie wpisu

„Jeszcze nie koniec”; Francja 2017; reżyseria: Xavier Legrand; dystrybucja: Solopan; czas: 93 min