Przygotowany przez Prokuraturę Okręgową w Łodzi, liczący prawie 9 tys. stron, akt oskarżenia w tej sprawie wpłynął do gdańskiego sądu pod koniec czerwca 2015 r. Według prokuratury, Marcin P. i jego żona Katarzyna P. w latach 2009-12 w ramach tzw. piramidy finansowej oszukali w sumie niemal 19 tys. klientów spółki, doprowadzając ich do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł. Oskarżenie dotyczyło także prowadzenia działalności parabankowej i prania brudnych pieniędzy.

Reklama

Według prokuratury Katarzyna P. i Marcin P. działali w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i uczynili sobie z tej działalności stałe źródło dochodu. W sumie Marcin P. został oskarżony o cztery przestępstwa, a Katarzyna P. o 10. Oskarżeni w trakcie śledztwa nie przyznali się do winy, odmawiali składania wyjaśnień, bądź - składając je - zaprzeczali prokuratorskim ustaleniom.

Proces w ich sprawie ruszył przed Sądem Okręgowym w Gdańsku w marca 2016 r. Toczył się on w sposób jawny, ale sąd zakazał upubliczniania treści wyjaśnień oskarżonych oraz zeznań świadków. Dziennikarze i publiczność mogli więc być obecni na sali rozpraw, nie mogli jednak relacjonować przebiegu procesu. Podejmując taką decyzję sędzia Lidia Jedynak argumentowała, że nie chce, by świadkowie zeznający w tej sprawie znali zeznania osób wcześniej przesłuchiwanych.

W trakcie przewodu sądowego odbyło się ponad 180 rozpraw, podczas których przesłuchano około 730 świadków i 10 biegłych. Część przesłuchań odbyło się za granicą, m.in. w USA, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii. Prowadziły je polskie ambasady lub konsulaty.

Reklama

Pod koniec postępowania – w pierwszych miesiącach br. - sąd, zgodnie z przepisami, odczytywał na kilku posiedzeniach listę dokumentów, które stanowią materiał dowodowy w tej sprawie, a na kilku kolejnych - listę około 16 tysięcy nazwisk świadków, którzy fizycznie przed sądem nie zeznawali, ale zeznania których sąd zaliczył w poczet materiału dowodowego.

W drugiej połowie kwietnia br. przed sądem rozpoczęły się mowy kończące proces. Jako pierwsi głos zabrali prokuratorzy, którzy wnieśli o kary 25 lat więzienia dla każdego z oskarżonych. - Wydaje się, że kara wnioskowana przez prokuraturę jest surowa, wysoka i dolegliwa. Rzeczywiście tak jest. Ale biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności sprawy, sumę wyłudzonych pieniędzy i liczbę pokrzywdzonych i oszukanych osób, jedynie taka kara jest w stanie spełnić swoją rolę w zakresie indywidualnego oddziaływania, jak i zakresie prewencji, a także zadośćuczyni społecznemu poczuciu sprawiedliwości - mówiła 18 kwietnia w sądzie prokurator Izabela Janeczek.

Podkreślała, że kary dla dwojga oskarżonych muszą być "niewątpliwie surowe". - Dwoje całkiem zwyczajnych ludzi, wymyślając, na szczęście, niedoskonały i przeciętnie skomplikowany plan oszustwa, spowodowało nieprzeciętne wręcz skutki w postaci szkody majątkowej, która jest jedną z największych w polskich procesach karnych, a z pewnością taka, która dotknęła największą liczbę pokrzywdzonych - uzasadniała prokurator Janeczek.

Reklama

Jak zaznaczyła działanie oskarżonych cechowało "wyrachowanie i bezwzględność", ich działalność trwała ponad trzy lata i obejmowała cały kraj. Prokurator podkreślała, że poszkodowani przez działalność oskarżonych utracili "renty, emerytury, oszczędności, a często także dorobek całego życia".

- Amber Gold od samego początku istnienia jedynie stwarzał pozory legalnie prowadzonej działalności gospodarczej. Wszystkie dowody przeprowadzone przed sądem prowadzą do jedynie słusznego związku, że spółka ta funkcjonowała w sposób charakterystyczny dla piramidy finansowej. Jej istnienie oparte było na wprowadzaniu klientów w błąd odnośnie wielu aspektów jej działalności – mówił w swojej mowie końcowej prokurator Tomasz Janicki.

Prokuratorzy dowodzili, że lokaty zawierane przez klientów Amber Gold tylko w śladowych ilościach miały pokrycie w szlachetnych kruszcach tj. złocie, srebrze i platynie; umowy z klientami nie były w żaden sposób ubezpieczone, a właściciele spółki nie prowadzili rzetelnej rachunkowości. - W chwili rozpoczęcia działalności Amber Gold, od dnia założenia pierwszej lokaty, spółka nie posiadała żadnych środków umożliwiających jego faktyczne funkcjonowanie - zaznaczył prokurator Janicki.

Pełnomocnik przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego (KNF była w procesie oskarżycielem posiłkowym) Piotr Mirosz wniósł o wymierzenie oskarżonym surowej kary, ale nie sprecyzował jej wysokości. - Amber Gold to było zorganizowane kłamstwo na najwyższym poziomie profesjonalizmu, za którym kryje się bezmiar ludzkiej krzywdy - podkreślił.

23 kwietnia stanowisko kończące postępowanie wygłosił obrońca Marcina P. - Michał Komorowski. - Czego mój klient może oczekiwać od tego procesu, skoro już 26 listopada 2012 r. usłyszał od składu sędziowskiego, że jego wyjaśnienia uważane są za niewiarygodne (...) Czego może oczekiwać oskarżony, kiedy 29 marca słyszy, że przygotowany jest już projekt wyroku skazującego wobec niego? I dlatego moja sytuacja jako obrońcy ma charakter szczególny, bo oskarżony wie, w jakiej sytuacji się znajduje i spodziewa się, jaki finał tego procesu go spotka - oświadczył adwokat.

Przekonywał, że prokuratura nie wykazała wszystkich przesłanek, które są konieczne, aby udowodnić popełnienie przez Marcina P. przestępstwa oszustwa. - Marcin P. stanął pod zarzutem tego, że wprowadzając w błąd kilkanaście tysięcy osób doprowadził do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. Żaden z pokrzywdzonych nie miał kontaktu z oskarżonym – to wprowadzenie w błąd nie miało więc charakteru bezpośredniego – ocenił Komorowski.

- Nie wykazano, w jaki sposób pokrzywdzeni mieliby być wprowadzeni w błąd. Przesłuchiwani na sali rozpraw pokrzywdzeni nie wypowiadali się, czy wiedzieli na jakich warunkach zawierali umowy z Amber Gold; odpowiadali, że nie wiedzieli po jakim kursie kupowali złoto, co tak naprawdę się działo z ich pieniędzmi. Oni byli zainteresowani tylko procentem. Czy ludzie, którzy naprawdę powierzają całe oszczędności swojego życia rzeczywiście nie zastanawiali się, co się dzieje z ich pieniędzmi? Czy tak można rzeczywiście postąpić, jeśli dokłada się należytej staranności? A po drugiej stronie mamy treść umowy, która zdaniem obrony została wykonana w całym zakresie, nie przekroczono żadnego z jej zapisów - zaznaczył Komorowski.

Przekonywał, że spółka Amber Gold byłaby w stanie wywiązać się ze wszystkich umów, gdyby nie uniemożliwiono jej dalszej działalności. - I dlatego gdyby nie fakt z uniemożliwieniem wykonywania działalności spółkom Amber Gold (z grupy OLT Express), doprowadzeniem do utraty płynności finansowej, poprzez zamknięcie rachunków bankowych oraz wytworzenie negatywnego odbioru całej grupie spółek, co zablokowało de facto prowadzenie działalności gospodarczej, to spółka Amber Gold byłaby w stanie wywiązać się ze wszystkich zaciągniętych zobowiązań. (...) Do końca czerwca 2012 r. spółka Amber Gold wypłacała wszelkie depozyty, które miała wypłacić - argumentował adwokat.

Komorowski nie zgodził się też ze stanowiskiem prokuratury, która działalność Amber Gold nazwała piramidą finansową. - Piramida finansowa ma zupełnie inny charakter. Piramidę finansową tworzy podmiot, który nie inwestuje pieniędzy tylko zatrzymuje maksymalną płynność środków finansowych, czekając na "godzinę zero", albo osiągnięcie pewnego pułapu i wówczas dokonuje defraudacji – przekonywał dodając, że Amber Gold „dysponowała w trakcie swojej działalności setkami milionów złotych”. - I mimo to nie doszło do tego, żeby ktokolwiek wypłacił te pieniądze i zniknął z nimi, tylko całe środki były w sposób przejrzysty rozdysponowywane i zgodnie z zasadami rachunkowości te operacje były księgowane - mówił Komorowski.

Uznał, że zlecona przez prokuraturę opinia biegłych audytorów dotycząca rachunkowości w Amber Gold jest niepełna i nie jest miarodajna.

- Oskarżony miał możliwość wywiązania się ze wszystkich zaciągniętych przez spółkę zobowiązań finansowych. Inwestycje prowadzone przez niego przy odpowiednim umożliwieniu, a nie zablokowaniu działalności spółek, doprowadziłoby do tego, że spółka osiągnęłaby zysk. Chociażby sama inicjatywa sprzedania pakietu większościowego udziałów OLT Express spowodowałaby przychód w wysokości 100 mln euro. Jeśli spółka byłaby zasilona tą kwotą, to nie tylko byłaby w stanie zwrócić wszystkie środki, które na lipiec 2012 r. pozostawały do zwrotu, to jeszcze osiągnęłaby zysk, który spowodowałby uzyskanie dodatniego wyniku finansowego. I dlatego, gdyby nie czynniki zewnętrzne, wywołane przez działanie administracyjne, nie byłoby możliwości, żeby spółka nie wywiązała się z zaciągniętych zobowiązań - podkreślił obrońca.

Po mowie końcowej swojego obrońcy Marcin P. powiedział tylko, że podtrzymuje w całości stanowisko swojego adwokata.

Także obrońca Katarzyny P., mec. Anna Żurawska, w mowie końcowej wygłoszonej 6 maja wniosła o uniewinnienie klientki. - Mam świadomość, że sprawa oskarżonych wzbudziła duże zainteresowanie opinii publicznej. Za sprawą mediów była przedstawiana jako jedna z największych afer ostatnich lat. Sąd również nadawał jej takie znaczenie wypowiadając się w kolejnych decyzjach w przedmiocie tymczasowego aresztowania. Media przed procesem i w trakcie procesu epatowały opinię publiczną informacjami na temat oskarżonych odzierając ich niejednokrotnie z prywatności, a nawet godności. Wielokrotnie przytaczały również nieprzychylne dla nich oceny i stawiały tezy związane z zarzutami - podkreśliła Żurawska.

Jak zauważyła sam fakt postawienia komukolwiek jakiegoś zarzutu "niczego jeszcze nie przesądza". - Żyjemy w tej części Europy i świata, gdzie każdy ma prawo do rzetelnego procesu. Rzetelnego procesu rozumianego jako sprawiedliwe rozpoznanie sprawy w rozsądnym terminie przez niezawisły i bezstronny sąd. Prawo to zapewnia artykuł 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, ratyfikowanej przez Polskę. Również konstytucja RP mówi, że każdy ma prawo do obrony i każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu - argumentowała.

Zaznaczyła, że prawo do rzetelnego procesu to nie jest "frazes" i "pustosłowie". - Rzetelny proces to jest przestrzeganie pewnych reguł związanych z prowadzeniem sprawy. (...) O tym, do czego prowadzi jednostronność i tendencyjność prowadzonego postępowania przygotowawczego i brak pogłębionej refleksji i koniecznego obiektywizmu na etapie postępowania sądowego mogliśmy się przekonać niedawno na gruncie głośnej sprawy Tomasza Komendy, który spędził kilkanaście lat w więzieniu za czyn, którego nie popełnił - mówiła adwokatka.

Żurawska wyjaśniła, że oskarżona od początku procesu deklarowała gotowość bezpośredniego udziału w procesie. - Czy nie próbowano pozbawić jej tego prawa poprzez zaniechanie doprowadzania jej na rozprawę i organizowania tzw. wideokonferencji? (...) Czy na tym ma polegać prawo do rzetelnego procesu i prawo do obrony? - pytała adwokat.

Według adwokatki, "nieszczęściem" tej sprawy było także to, że równocześnie z procesem obradowała sejmowa komisja śledcza ds. Amber Gold. Żurawska oceniła, że przebieg obrad komisji, a zwłaszcza publiczne komentarze jej członków mogły wpływać na zeznania świadków przed sądem.

Obrońca przytoczyła też zeznania kilkunastu świadków, według których wszystkie decyzje inwestycyjno-finansowe w Amber Gold podejmował Marcin P., a Katarzyna P. nie miała wiedzy merytorycznej nt. działalności spółki.

- Czym jako członek zarządu zajmowała się moja klientka? Zajmowała się wyposażeniem lokali, wystrojem wnętrz i ich umeblowaniem, strojami dla pracowników, umiejscowieniem ulotek i plakatów. Zwracała uwagę na czystość pomieszczeń biurowych i zajmowała się organizacją imprez dla pracowników (...) Można z sarkazmem powiedzieć, że obszar władzy i decyzyjności mojej klientki w spółce był faktycznie imponujący. Moja klientka ufała mężowi. Ufała, że stworzona przez niego spółka działa zgodnie z prawem i w granicach prawa - przekonywała obrońca.

Zaznaczyła jednocześnie, że nie jest jej "intencją przerzucanie odpowiedzialności na współoskarżonego Marcina P.". - Bo podzielam w całości wszystkie tezy z wystąpienia mojego kolegi, obrońcy Marcina P. - nadmieniła.

Amber Gold to firma, która miała inwestować w złoto i inne kruszce. Działała od 2009 r., a klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji - od 6 proc. do nawet 16,5 proc. w skali roku - które znacznie przewyższało oprocentowanie lokat bankowych. 13 sierpnia 2012 r. firma ogłosiła likwidację, tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy ani odsetek od nich.

Według prokuratury spółka Amber Gold była tzw. piramidą finansową, a oskarżeni bez zezwolenia prowadzili działalność polegającą na gromadzeniu pieniędzy klientów parabanku.

Zdaniem śledczych, klienci od początku przy zawieraniu umów byli wprowadzani w błąd co do sposobu przeznaczenia zainwestowanych przez nich pieniędzy - zapewniano ich, że za pieniądze kupowane będzie złoto, srebro lub platyna, co potwierdzać miały wystawiane certyfikaty. Lokaty rzekomo miały być ubezpieczone i gwarantowane przez Fundusz Poręczeniowy AG, na który klienci musieli wpłacać 1 proc. wartości każdej lokaty.

Obok oszustwa znacznej wartości oskarżonym zarzuca się także pranie pieniędzy wyłudzonych od klientów parabanku. Oskarżeni wielokrotnie - według śledczych - przelewali je na różne konta bankowe m.in. spółek grupy Amber Gold oraz innych podmiotów i osób.

Katarzyna P. i Marcin P. pieniądze pozyskane z lokat wydawali na rozmaite cele - m.in. na finansowanie linii lotniczych OLT Express (nieistniejący już przewoźnik, w którym głównym inwestorem była Amber Gold) przeznaczono prawie 300 mln zł. Część dochodów szła też na wynagrodzenia. Ustalono, że z tego tytułu oskarżeni wypłacili sobie 18,8 mln zł.

Marcin P. przebywa w areszcie od sierpnia 2012 r., Katarzyna P. została aresztowana w połowie kwietnia 2013 r. Przebywając w więzieniu kobieta zaszła w ciążę i została matką: ojcem był jeden z funkcjonariuszy Służby Więziennej.

Od września 2016 r. działała sejmowa komisja śledcza ds. Amber Gold. W połowie maja jej przewodnicząca Małgorzata Wassermann zaprezentowała członkom komisji projekt raportu kończącego prace. Posłowie mają dwa tygodnie na zapoznanie się z nim i kolejne dwa tygodnie na zgłaszanie ewentualnych uwag.